„To wszystko świnie” (Emil Zola, „Kuchenne schody”)

Kuchenne schody

 

Dwudziestodwuletni Oktaw Mouret przybywa do Paryża z niewielkim kapitalikiem w kieszeni i z głową pełną wielkich planów. Zamierza podbić Paryż, a narzędziem do tego celu mają się stać kobiety. Wierzy, że je rozumie, zamierza roztaczać swój czar, a potem wykorzystywać kobiety, by osiągnąć sukces w handlu, który go pasjonuje.

Na początku jednak niewiele wskazuje na to, by Oktawowi mogło się udać.

Zamieszkuje w solidnej, mieszczańskiej kamienicy

przy ulicy Neuve-Saint-Augustin, która każdym detalem świadczy o bogobojności i prawym życiu jej lokatorów:

Panował tu martwy spokój mieszczańskich salonów, gdzie nie dociera nawet najsłabszy podmuch zła. Rzekłbyś, że niezgłębionej cnoty strzegą te mahoniowe drzwi, piękne i błyszczące.

W miarę upływu dni Mouret zaczyna poznawać prawdziwą naturę tego małego światka: państwa z salonów i służby z kuchni. Nawiązuje romans z niepozorną panią Pichon, zaczyna bywać na przyjęciach, zawiera znajomość z kilkoma bywalcami i – rzecz jasna – bacznie wszystko obserwuje i słucha plotek. Stateczność i zamożność lokatorów okazują się równie fałszywe jak marmury na klatce schodowej. Wszędzie panuje ta sama atmosfera, a panie z towarzystwa prowadzą się tak samo jak ich służące. I czasem nawet nie są dużo czystsze od swoich pokojówek.

 

Paryska kamienica z połowy XIX wieku.
Próby nawiązania kolejnych romansów przez Moureta przeplatają się z losami rodziny Josserandów. Mimo swego ubóstwa starają się oni podtrzymywać pozory zamożności, byle tylko wydać za mąż dwie córki. Oszczędza się na jedzeniu, byle móc wydawać wtorkowe przyjęcia, suknie nicuje się przed każdym sezonem balowym, a halek nie pierze – w końcu nikt ich nie ogląda. Przytłoczony wymaganiami swej małżonki pan domu, któremu nie starcza na fanaberie, po nocach wypisuje za grosze opaski adresowe. Złapanie męża przez młodszą pannę Josserand niewiele zmienia w sytuacji rodziny. W matrymonialnych gierkach oszukują bowiem obie strony, a przykre rozczarowanie następuje po ślubie.

„Kuchenne schody” to frontalny atak na mieszczańską moralność,

pełną obłudy i zakłamania, na podtrzymywanie pozorów, dbałość wyłącznie o to, by domowe brudy nie ujrzały światła dziennego. „To wszystko świnie”, ocenia swych chlebodawców jedna ze służących. Nawet ksiądz Mauduit nie różni się od swych owieczek: zawsze gładkimi pouczeniami potrafi załagodzić każdy skandal. Tylko służące wykrzykują przez kuchenne okna pełnym głosem to, o czym wszyscy wiedzą: kto z kim sypia, kto ma długi, kochankę, wstydliwą chorobę. Same zręcznie wykorzystują domową sytuację, podkradają jedzenie, przyjmują kochanków w służbowych pokoikach, demoralizują niedoświadczone dziewczyny – nie ma dla nich nic świętego. Doktor Juillerat, który doskonale zna sprawki swych pacjentów, wystawia brutalną diagnozę:

[…] kobiety: jedne to lalki bądź głupie, bądź zdeprawowane przez złe wychowanie, drugie, na skutek dziedzicznej neurozy mają zwyrodniałe skłonności i uczucia. Wszystkie puszczają się w bezsensowny, upodlający sposób, wbrew woli i bez żadnej przyjemności. Zresztą, nie okazał więcej pobłażania dla mężczyzn, tych – pod maską elegancji – drani i utracjuszów. Z pasją jakobina ogłaszał alarm dla całej mieszczańskiej klasy, rozpad i ruinę gmachu, którego zgniłe rusztowanie trzeszczy.

Dla Zoli wszyscy są równi w swej niemoralności:

łajdaczą się mężczyźni i kobiety; jedni bardziej dbają o pozory, inni mniej. Część żon przymyka oczy na kochanki mężów, byle oddalić od siebie pańszczyznę małżeńskich obowiązków; inne – wobec niedołęstwa małżonków – same szukają gachów. Jednym uczciwym lokatorem w kamienicy wydaje się być stolarz, wyrzucony z mieszkania za… niemoralność, nikt bowiem nie uwierzył, że odwiedzająca go w pokoju kobieta jest jego żoną. On to podsumowuje najdobitniej atmosferę kamienicy – i szerzej – całego mieszczaństwa:

Mam po dziurki w nosie tej parszywej kamienicy! Ładne rzeczy się tu dzieją! Co za brudy! Człek nie może mieć żony u siebie, ale wyelegantowanym dziwkom na każdym piętrze wolno po kryjomu prowadzić się jak suki. Banda skurczybyków! Banda burżujów!

Oktaw Mouret z kochanką.
Sporą winę za te wszystkie zwyrodnienia zdaje się Zola przypisywać instytucji małżeństwa w ówczesnej formie, wobec której nie ma żadnych złudzeń: to cyniczny związek oparty na oszustwie, bez którego panna nie znajdzie męża, pozbawiony ciepła i zaufania. Nic zresztą dziwnego: „Ludzie nie pobierają się nigdy wedle swych upodobań… Urządzić się potem możliwie najlepiej to jeszcze najmądrzejsze”, stwierdza jednak z opisanych mężatek. O to możliwie najlepsze urządzenie dbają matki, takie jak pani Josserand, rozgrywająca matrymonialne kampanie niczym Napoleon i trzymająca swoje wojsko silną ręką niczym sierżant.

„Kuchenne schody”, jak przypuszczam, musiały wywołać skandal:

nie tylko bezkompromisowym podważaniem mieszczańskiej moralności, ale i nader przejrzystymi aluzjami seksualnymi, dokładnym opisem porodu, wzmianką o dzieciobójstwie, szczegółowym przedstawieniem sposobów „łapania męża” (chociaż pewnie wszyscy je doskonale znali), soczystym językiem. Bohaterowie reprezentują raczej pewne typy potrzebne Zoli do scharakteryzowania środowiska: Oktaw – młody, ambitny, dążący do celu; Maria Pichon – bezwolna, nieciekawa kobietka; pan Josserand – zahukany pantoflarz; pani Josserand – megiera; ich córka Berta – zepsuta panna; wuj Bachelard – stary rozpustnik i pijak; ksiądz Mauduit – obłudnik; lekarz Juillerat – radykał i bezbożnik; cała gama dam: dewotka, histeryczka, chora, energiczna kupcowa; do tego służące brudne i zdemoralizowane i tak dalej. Mimo to nie ma się wrażenia papierowości postaci, każda jest odrębna, każda ma do odegrania jakąś rolę, a Zola dba o to, by nie popaść w sztampę i funduje czytelnikom sporo zwrotów akcji. Oszczędnie dawkowane są opisy, daleko tu jeszcze do orgii detali cechującej „Wszystko dla pań”; dowiadujemy się jednak dość o wnętrzach, toaletach, posiłkach, sklepach, salonach i służbówkach.
Na przykładzie kamienicy przy Neuve-Saint-Augustin pokazana jest cała sfera mieszczańska, wszędzie bowiem jest tak samo i bez względu na to, jakie burze przetoczą się przez salony i kuchnie, nic się nie zmieni. Trzeszczący gmach mieszczaństwa miał się bowiem jeszcze przez jakiś czas opierać wichrom.
Emil Zola, Kuchenne schody, tłum. Nina Gubrynowicz, Państwowy Instytut Wydawniczy 1959 [Rougon-Macquartowie, tom 10].
(Odwiedzono 1 343 razy, 5 razy dziś)

55 komentarzy do “„To wszystko świnie” (Emil Zola, „Kuchenne schody”)”

  1. To ten sam Oktaw, który pojawi się we „Wszystko dla pań”, prawda?
    Czytałam tę książkę w listopadzie i muszę przyznać, że świetnie się przy niej bawiłam. Pod koniec zaczęłam się lekko nudzić, ale to tylko dlatego, że książka jest za długa; kto to widział w naszych czasach, by przez 6 wieczorów czytać tę samą książkę ;)
    Postacie raczej odpychające, ale przedstawione z wielkim humorem. Taki np. wuj Bachelard to postać w gruncie rzeczy wstrętna, ale przedstawiona wybornie.

    Odpowiedz
  2. Bardzo lubię zabieg pokazywania różnych warstw społecznych albo typów ludzkich w jednej kamienicy, od „Lalki” po „Kair, historię pewnej kamienicy”. Może obecnie nie jest niczym oryginalnym, ale daje wiele możliwości.
    Trzeba będzie wreszcie wyjść poza „Nanę”.:)

    Odpowiedz
  3. Mam nadzieję, że wreszcie i ja ruszę z Zolą, na razie nadal wiszę w Michenerze, strona jakieś 450. Planuję czytac jednak po kolei. A na bloga zolowego recenzję wrzucisz?

    Odpowiedz
  4. Strasznie to ponure i dołujące, aż dziw, że po babraniu się w tych zgniliznach Zola zatonął w świecie falbanek, koronek, fatałaszków i opisał go z takim wdziękiem. Rzeczywiście „Kuchenne schody” musiały w tamtych czasach wywołać oburzenie.
    Kapitalna jest rycina z kamienicą. Skojarzyła mi się z tym teledyskiem. :)

    Odpowiedz
    • Właśnie, że to nie jest dołująca książka, chociaż Zola wali z grubej rury. To raczej we Wszystko dla pań są bardziej dołujące fragmenty, dola Denise i jej kuzynki, zdradzanej przez subiekta.
      A Fleetwood Mac bardzo lubię :)

      Odpowiedz
    • W każdym razie zanurzyć się bezkarnie w tym świecie raczej nie można i chyba trudno się uwolnić od opisanych przez Zolę problemów i nieszczęść nawet po przeczytaniu książki? Może dramatyzuję, ale takie odniosłam wrażenie.
      Owszem, we „Wszystko dla pań” są smutne epizody, ale wymowa nader optymistyczna, zakończenie takoż, wręcz baśniowo-hollywoodzkie, dlatego tak dziwię się czytając o „Kuchennych schodach”. Oczywiście wiedziałam, że Zola to demaskator społecznych dramatow, naturalista, etc, ale ta część cyklu to chyba apogeum tych skłonności.
      Nie mogę przestać przyglądać się tej rycinie, każdy pokoik to oddzielna historia. :)

      Odpowiedz
    • Jakoś nie zauważyłem u siebie depresyjnych nastrojów, może dlatego, że wszystkie postacie są siebie warte i nikt nie budzi sympatii, w przeciwieństwie do Denise, której losami można się przejąć. O ile pamiętam sprzed lat, to największe wrażenie zrobił na mnie Germinal, powtórka za jakiś czas. We Wszystko dla pań bohaterce należała się nagroda za wszystkie przejścia, więc autor pozwolił jej poskromić Moureta. Happy end zdarzył mu się chyba tylko w tym tomie.
      Rycina jest świetna, niestety nie wpadł mi w ręce żaden opis do niej, a powinien być, po pokoje są numerowane.

      Odpowiedz
    • Na szczęście Zola ma poczucie humoru i dzięki temu nawet ponure diagnozy są strawne.
      Bardzo współczułam Denise, ale chyba pozytywni i mili bohaterowie to nie była specjalność Zoli, w tym przypadku chyba trochę się zagalopował z anielskością postaci. :)
      Może to posiadacz ryciny miał za zadanie ułożyć opowieści o wszystkich mieszkańcach i żeby wszystko się nie pokiełbasiło, dodano te numery?

      Odpowiedz
    • Jedna anielska postać na dwadzieścia tomów jest do przełknięcia. Szczególnie że nie trzeba Denise interpretować jako anioła, można ją nazwać nieprzystosowaną życiowo:)
      Spróbuję poszukać czegoś o tym obrazku, bo faktycznie działa na wyobraźnię – wszystkie interpretacje dozwolone.

      Odpowiedz
    • Jak na osobę nieprzystosowaną, w finale osiągnęła spory sukces, ale już się nie wyzłośliwiam na jej temat, poczekam na Twoją recenzję „Wszystko dla pań”. :)

      Odpowiedz
    • Ale zwróć uwagę, że sukces odniosła wyłącznie poprzez nieświadome emanowanie swoim czarem (albo wyjątkowym nieprzystosowaniem), a nie metodą na harpię, którą stosowały inne panie wobec Moureta :D Nie wiem, czy będzie recenzja, w końcu cóż ja nowego odkryję przy szóstym czytaniu?

      Odpowiedz
  5. Mam wrażenie, że gdyby Zola żył teraz, mógłby realizować się jako redaktor któregoś z plotkarskich portali. W zasadzie mógłby to być nawet portal publiczny, finansowany z abonamentu, bo przecież każdy z newsów byłby przekazywany w szczytnym zamierzeniu doprowadzenia do podniesienia poziomu moralności u bliźnich!

    Odpowiedz
    • Chyba go krzywdzisz tą opinią, on to robił dla Sztuki i dla podniesienia Ludzkości przez ukazanie jej, w jakim bagnie tkwi. Znał różne sprawki bliźnich i nie wahał się ich używać, ale nie dla zdobycia reklamodawców, tylko dla wyższych celów :P

      Odpowiedz
    • Ależ ja nie wątpię, że z pewnością podniósłby z bruku wszystkie brukowce!:P Ze swej strony mogę zapewnić, że – nie mogąc się doczekać kolejnych relacji z bagna – nie tylko terminowo opłacałabym abonament, ale i wykupiłabym prenumeratę dla siebie i całej rodziny!

      Odpowiedz
    • Jasne, publiczność domaga się Zoli, pragnie czytać opisy porodów służących. O czym świadczy fakt, że jedyne wydanie książki ukazało się 60 lat temu:P Gdyby Zola chciał zarabiać, powinien na podstawie swoich książek kręcić reality szoły.

      Odpowiedz
    • Rozumiem, że w ten subtelny sposób chciałeś się pochwalić, że dysponujesz kolejnym białym krukiem?:)
      Publiczność, która nie chce czytać opisów porodów służących, to akurat rozsądna publiczność. A całą resztę dałoby się załatwić odpowiednim marketingiem. I obeszłoby się bez reality show, chyba że Leon J. koniecznie musiałby gdzieś popląsać:P

      Odpowiedz
    • Zmilczę co myślę na temat tego rodzaju upodobań. Zapewniam jednak, że po pierwszym własnym minęłoby Ci bezpowrotnie.
      Show Anny Muchy najwyraźniej ma słaby zasięg, bo szczęśliwie nic o nim nie wiem. Masz może jeszcze jakieś ploteczki?:P

      Odpowiedz
    • Zmilczę po raz drugi.
      Cenę? Czego? Porodu Anny Muchy? O niej akurat nie chcę słyszeć. I jak się skupię, to chyba o nikim krajowym także. A zagraniczne plotki też masz?

      Odpowiedz
  6. Nie czytałam tej ksiażki Emila Zoli. Jednak po zamieszczonym fragmęcie i powyższej rozmowie w komentarzach,przypomniała mi się zaraz „Moralność Pani Dulskiej ” i „Granica”….jak zupełnie inna jest „44 Scotland Street”- Alexander McCall Smith. Choć dotyka tego samego tematu, życia w jednej kamienicy różnych ludzi i ich zachowań.

    Odpowiedz
  7. Nie które powieści z tego cyklu czytałam przed laty, ale nigdy nie udało mi się dopaść całości, mimo chodów w bibliotece wojewódzkiej, ha ha ha…
    Teraz przymierzam się do obejrzenia serialu Wszystko dla pań, i chociaż Paryż zamieniono na Londyn, to mam nadzieję, że coś z oryginału tej powieści zostało.

    Odpowiedz
  8. Ja też dołączam się do wyrazów oburzenia, jak można przenieść akcję Wszystko dla pań z Paryża do Londynu :( nie rozumiem…. A twoją recenzją przypomniałeś mi, że zalegam z recenzją Zoli, a także z lekturą. Kuchenne schody przede mną, ale wygląda na to, że będzie to kolejna smakowita lektura.

    Odpowiedz
  9. Nie wiem czemu, ale przypomniało mi się „Małżeństwo niedoskonałe” Nepomuckiej. A o strasznych mieszczanach, w strasznych mieszkaniach, to się chyba zawsze dobrze czyta. I czytając przekonuje samego siebie: „To nie o mnie” :P

    Odpowiedz
  10. Przypomina mi to niektóre szkole lektury :) Gdyby mój dziadek usłyszał o podobnej kamienicy, powiedziałby, że to dom wariatów :P Muszę przeczytać w najbliższym czasie :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.