Znaleźć żywą wodę (Wanda Żółkiewska, „Maniusia”)

Rok 2011 ustanowiony został Rokiem Marii Skłodowskiej-Curie. Sto lat temu uczona otrzymała drugą Nagrodę Nobla – z chemii za wydzielenie czystego radu. Tak się też składa, że równo 25 lat temu sięgnąłem po pierwszą książkę o noblistce – była to Maria Curie autorstwa jej córki Ewy. Od tamtej pory śledzę kolejne biografie, a jest ich tyle, że starczy na niewielki rocznicowy cykl.

Chciałbym zacząć od książeczki, którą czytałem jako jedną z pierwszych. Minęło ćwierć wieku i nieco się obawiałem konfrontowania wrażeń z dzieciństwa z wrażeniami dorosłego. Maniusia Wandy Żółkiewskiej jest bowiem książką dla dzieci i o dziecku – jedenastoletniej Mani Skłodowskiej, otoczonej rodzeństwem i koleżankami, poznającej świat i pełnej marzeń. Dominują w nich dwa pragnienia: powrotu starszej siostry Zosi i wyzdrowienia matki. Dzieciństwo młodych Skłodowskich zacieniają bowiem dwie czarne chmury: śmierć Zosi, która umarła na tyfus, i poważna choroba matki. Chora na gruźlicę pani Skłodowska, bezskutecznie leczona, stara się chronić swoje dzieci przed zarażeniem: nie mogą się do niej przytulać, nie znają matczynych pocałunków, muszą się trzymać na dystans. Szczególnie cierpi najmłodsza Maria, wrażliwa, głęboko przywiązana do swych najbliższych. W szkole należy do najlepszych uczennic, co ma jedną złą stronę – zawsze wyrywana jest do odpowiedzi podczas inspekcji przez znienawidzonego Hornberga, Rosjanina tropiącego wszelkie przejawy polskości (mamy przecież rok 1878). Oczywiście nie tylko zmartwienia i nauka wypełniają czas bohaterce; są też zabawy z rodzeństwem, czytanie, wyprawy do miasta.
Główny trzon książki oparty jest na biografii pióra Ewy Curie, ale podawane przez nią nieliczne fakty Żółkiewska rozbudowała, podbarwiła, wreszcie wprowadziła wątki wymyślone przez siebie – przyjaźń z sierotą Walerkiem i Dziadkiem Maciejem, dzięki czemu Mania poznała epizody z nie tak dawnego przecież powstania styczniowego.
Pod koniec opowieści dziewczynka na wieść o nagłym pogorszeniu zdrowia matki i po utracie przyjaciół pogrąża się w marzeniach o znalezieniu wody życia, cudownego środka na wszystkie choroby. My wiemy, że to marzenie po części się spełniło.
Powieść wytrzymała próbę czasu: nie jest infantylna, autorka tchnęła życie w bohaterkę; to jedenastolatka jeszcze nieco dziecinna, ale już zmuszona mierzyć się z ciężarami ponad siły, znajdująca wytchnienie w lekturach, które pozwalają jej zapomnieć o wszystkim i podsycają marzenia, na razie nieokreślone, o czymś wzniosłym i wielkim. W dziewczynce nie ma jednak egzaltacji, sztuczności. Inne postacie nakreślone są szkicowo, stanowią zaledwie tło, dzięki temu jednak uwaga autorki i czytelnika skupia się na głównej bohaterce. Żółkiewska dość udanie, choć również paroma kreskami, przedstawiła też ówczesną Warszawę. Dorośli będą mieli przy tej okazji dodatkową przyjemność: śledzenie nawiązań do najbardziej warszawskiej z powieści, „Lalki” Prusa.
PS. Wanda Żółkiewska to też pisarka z pocztu autorów zapomnianych. Stworzyła lekturę obowiązkową dla (dawnej) klasy piątej szkoły podstawowej, czyli Ślady rysich pazurów o walkach o utrwalenie władzy ludowej w Bieszczadach (o ile pamiętam, to całkiem sprawnie napisana powieść przygodowa, aczkolwiek z dość nachalną wymową ideologiczną) i Czarodzieja, biografię Janusza Korczaka (nie czytałem, niestety).
Wanda Żółkiewska, Maniusia, Nasza Księgarnia 1983.
(Odwiedzono 1 002 razy, 1 razy dziś)

11 komentarzy do “Znaleźć żywą wodę (Wanda Żółkiewska, „Maniusia”)”

  1. „Śladami rysich pazurów” czytałam chyba dwa razy w „młodości”. Czytało się świetnie (stąd powtórka), a – pewnie z racji wieku – przekaz ideologiczny zupełnie mi nie przeszkadzał.
    Ale o autorce zupełnie zapomniałam – dziękuję za podpowiedź lektury w celu odświeżenia znajomości:)

    Odpowiedz
  2. Ja właśnie się zastanawiam, czy sobie „Śladów” nie powtórzyć, ale chyba bardziej miałbym ochotę na „Czarodzieja”.

    Odpowiedz
  3. Czytałam kiedyś o Skłodowskiej książkę, ale taką raczej dorosłą – zaczynała się w momencie, jak ona musiała wybrać studia. Potem było o małżeństwie z Piotrem i o bardzo ciężkiej pracy w laboratorium, o Noblach. Jaki to miało tytuł? Nie pamiętam.
    Ale wiem, że czytało się rewelacyjnie. No i autorką była chyba jej córka… Może kojarzysz?
    Ha! znalazłam na LC – tytuł po prostu „Maria Curie”

    Odpowiedz
  4. Z takich fabularyzowanych biografii polecam gorąco „Duet” Elisabeth Kyle, powieść o Klarze i Robercie Schumannach. Raczej dla młodzieży, ale niekoniecznie :)

    sprezza

    Odpowiedz
  5. @Joanna:Jak widzę, doskonale sobie poradziłaś beze mnie:)
    @Sprezza: dzięki za trop, fabularyzowane biografie to jest to, co zacofani lubią najbardziej:P

    Odpowiedz
  6. Znam Maniusię. Niedawno też ją odkurzyłam (przy pakowaniu książek do kartonów w trakcie przeprowadzki – znajduję takie skarby:)

    Odpowiedz
  7. ~ Sprezza
    Dzięki Twojej rekomendacji kupiłam „Duet” i już po przekartkowaniu widzę, że postąpiłam słusznie. :)

    ~ Zacofany w lekturze
    „Czarodzieja” czytałam i pamiętam, że byłam zachwycona. A propos, w zapowiedziach widziałam biografię Korczaka autorstwa Joanny Olczak-Ronikier, znów seria „Fortuna i Fatum”. :) Nie mogę się doczekać.
    Powieść Żółkiewskiej, która zrobiła na mnie największe wrażenie, to „Ostatni strzał”.
    Chwała Ci za odkurzanie zapomnianych perełek!

    Odpowiedz
  8. @Lirael: Też się dałem skusić na „Duet”, na „Korczaka” czekam niecierpliwie, bo uwielbiam pisarstwo Olczak-Ronikier:) A perełek, mam nadzieję, nie zabraknie. Dziękuję za uznanie:D

    Odpowiedz
  9. Cofam się do starszych postów i … Ciekawi mnie Maria Curie. Mam na półce stareńką „Marię Curie” napisaną przez Ewę Curie – przesłodzona, nieprawdziwa. Zdecydowanie lepsza B.Goldsmith „Geniusz i obsesja”. Jednak w pamięci trwa „Opowieść o Blanche i Marie” – wstrząsające relacje o odkrywaniu promieniotwórczości, wpływie na ludzi. Fakty skrzętnie ukrywane, jak też przyjaźń Skłodowskiej z „kadłubkiem”. Może będzie o niej głośniej z racji obchodów.:)

    Odpowiedz
  10. Ewa Curie napisała słodką landrynę, ale bez tej książki nie byłoby mojej fascynacji Marią. Goldsmith to niestety moim zdaniem a) książka położona kompletnie wspólnymi siłami przez tłumacza i redaktora, b) nieznośna w swojej tandetnej psychoanalizie, natomiast nic nie wiem o Blanche i Marie – czy możesz podzielić się jakimiś szczegółami?

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.